Beczka miodu, łyżka dziegciu
Jednym z filarów społeczności wiejskiej, bez którego trudno sobie wyobrazić bezpieczne funkcjonowanie i rozwój jest Ochotnicza Straż Pożarna. Historia Ochotniczej Straży Pożarnej w Wilkołazie sięga początków XX wieku kiedy proboszcz wilkołaski ks. Kazimierz Dembowski utworzył straż ogniową.
Założycielem OSP w Wilkołazie był ks. kan. Kazimierz Dembowski, a instruktorem i jednym z inspiratorów założenia jednostki był pisarz Gminy Wilkołaz – Stanisław Krajewski. Jednostka liczyła 18 członków ludzi najbardziej postępowych w tamtych czasach. Komendantem jednostki został Franciszek Stefanek z Wilkołaza Drugiego. Za rok założenia uważa się rok 1908.
Za wykazanie dużej aktywności przy gaszeniu pożaru w majątku dziedzica Dembowskiego – tenże ufundował jednostce sikawkę ręczną oraz parę bosaków zaś jego brat ks. Dembowski proboszcz parafii Wilkołaz ofiarował działkę pod budowę pomieszczenia na sprzęt gaśniczy.
Początki tej formacji nie były łatwe, a poświęcenie księdza Dembowskiego i pierwszych druhów ogromne. Możemy się o tym przekonać zaglądając do Gazety Świątecznej z 13 października 1912 roku. Opisano tam zdarzenia związane z pożarem gospodarstwa w sąsiedniej wsi. Tekst mówi o Zdrapach pod Bychawą – nieco dziwnie opisane miejsce, ale chodzi rzeczywiście o Zdrapy: „Wilkołaz jest dwie wiorsty odległy, i Zdrap ztamtąd nie widać”. Do tego pożaru przybyli strażacy z sikawką, oraz na piechotę ksiądz Dembowski. Niestety wszystkie budynki gospodarcze spłonęły, ale dzięki akcji straży udało się uratować część zwierzyny oraz budynki sąsiada.
A teraz łyżka dziegciu. Opór miejscowych gospodarzy przy zakładaniu straży był niemały i późniejsze utrzymanie straży w należytym stanie nie było łatwym zadaniem dla księdza Dembowskiego. Także zaangażowanie w pomoc przy gaszeniu pożaru na Zdrapach nie przynosi chluby naszym przodkom.
Straż ogniową utworzył ksiądz proboszcz Dębowski z wielkim trudem , gdyż parafjanie mówią, że straż ogniowa jest niepotrzebna, i nic na nią dać nie chcą. Jest już jednak sikawka, kilka beczek i dwa wozy, a także szopa na te narzędzia. Brak jeszcze paru sikawek i kilkunastu beczek na wózkach. Ale pieniędzy na to zdobyć niemożna, chociaż przy dobrych chęciach bardzo łatwo byłoby potrzeby straży ogniowej zaspokoić. […]Podobno — chociaż trudno w to uwierzyć — znaleźli się tacy przeciwnicy straży ogniowej, że aż chodzili do księdza dziekana skarżyć się na proboszcza, że zbudował szopę na narzędzia straży ogniowej. Czyżby byli naprawdę tak ciemni?
Na szczęście w późniejszych latach historia straży przybrała dużo lepszy obrót. Kilka lat po opisanych wydarzeniach po spaleniu się „szopy na narzędzia straży ogniowej” została zbudowana nowa strażnica, a samo znaczenie straży znacznie wzrosło – to już nie tylko gaszenie pożarów, ale też działalność społeczna i obronna w niespokojnych czasach.