Otwarcie drogi Lublin - Wilkołaz

Na XVIII-wiecznych mapach główny trakt wiodący na południe z Lublina prowadzi przez Bełżyce, Borzechów, Urzędów i dalej w kierunku Sandomierza (zob. Pierwsze Mapy). Dopiero na mapach pochodzących z drugiej połowy XIX wieku i początku wieku XX droga z Lublina do Kraśnika przez Niedrzwicę i Wilkołaz zyskuje na znaczeniu.

Na potwierdzenie tego w Kurierze Warszawskim z 12 października 1875 roku znajdujemy krótką notkę o otwarciu dróg bitych z Lublina do Łęcznej i Wilkołaza. Można przypuszczać, że podobnie jak ma to miejsce w czasach współczesnych, jakość połączeń komunikacyjnych miała wpływ na rozwój miejscowości. Im lepsza komunikacja tym łatwiejsze przemieszczanie się ludności, towarów, wiadomości. Kolejnym etapem zwiększania znaczenia tego kierunku była budowa linii kolejowej Lublin-Rozwadów w 1914 roku. To już osobna historia, której poświęcę kilka artykułów, bo i źródeł dotyczących powstania i późniejszych zmian jest sporo.

Przy okazji analizy tego numeru Kuriera Warszawskiego warto jeszcze zwrócić uwagę na dwie ciekawostki zupełnie nie związane z historią Wilkołaza.

Spójrzmy na datowanie tego dziennika. Ma on dwie daty wydania: 30 września i 12 października. Wynika to stąd, że nasza dzisiejsza stolica była pod rosyjskim zaborem, gdzie używano kalendarza juliańskiego (aż do rewolucji październikowej w 1917 roku), natomiast w Polsce od XVI wieku używano kalendarza gregoriańskiego.

Druga ciekawostka może zaskoczyć i rozbawić. Co wspólnego mają: cięty język, rubaszny humor i Bolesław Prus? Proszę spojrzeć na "Kartki z podróży" z tego numeru dziennika. Jest to jeden z odcinków felietonów pisarza poświęcony wizycie w Lublinie. Oto dwie próbki na zachętę:

Z podobnemi planami p. Wolski może i zajść daleko i okolicy wielkie oddać usługi. Niechże je oddaje a my tym czasem wejdźmy na piętro budującego się zakładu. 

Widok ztąd prześliczny. Tam na pagórkach wznosi się miasto pamiętające czasy Leszka Czarnego, bliżej łąki, po których jak srebrna wstęga toczy się w licznych zakrętach Bystrzyca; na widnokręgu drzemią ciemnozielone lasy, tuż pod nogami roi się tłum robotników drogi żelaznej, a nad tem wszystkiem niebo, obłoki, słońce, ptaki... 

Cudny krajobraz! ale ja go nie widziałem. Wchodząc bowiem po drabinie na piętro, bałem się aby nie upaść, na piętrze zaś skutkiem roztargnienia stałem tyłem odwrócony do tego właśnie okna, przed którem ów zachwycający rozpościerał się widok. 

 

Wspomnieliśmy o Lubelskich archeologach. Jest ich tam nie mało, wszyscy zaś (z wyjątkiem p, W. K. Zielińskiego bardzo poważnego badacza,) odznaczają się tem, że posiadają zamiłowanie do swej specjalności, lecz nie posiadają samej specjalności. Niewinna ta słabość nie przeszkadza im zresztą być ludźmi bardzo przyzwoitemi, zaglądać do wszystkich dziur noszących cechę starości i składać lub zbierać wiersze np. w tym rodzaju:  

Kasia czapkę prała, 
I tak se śpiewała: 
Gdzie się to podziało 
Co tutaj siedziało.
 

Ze zwrotki tej archeologja miejscowa wyprowadza dwa wnioski: 1) że kiedyś mieszkańcy ziemi Lubelskiej musieli nosić zawoje, bo innego rodzaju czapki nie nadają się do prania i 2) że ucinanie głów musiało być nader pospolite między ludnością, inaczej bowiem: gdzieżby się to podziało, co w czapce siedziało ?... 

O możności pomyłki nie myślą nawet poczciwcy. Szczęśliwi!